To nie jest jedna bańka mydlana, która nagle pryska. W moim życiu było ich wiele i dużo czasu mi zajęło pogodzenie się z myślą, że jestem dorosłym dzieckiem toksycznych rodziców. Pozostało już (tylko?) przejść do działania. Mnie się to udało raz, potem podjęłam drugą próbę... I kolejne. Bo na jednej nigdy się nie kończy, niestety.
Kiedy kurtyna opada, raptem zauważamy, że coś we wspólnych relacjach rodzinnych straszliwie zgrzyta. To nie jest jednak jeszcze ten moment, kiedy mamy odwagę wygwizdać kiepskie przedstawienie, jakie nasi rodzice przed nami odgrywają. Potem dopiero ta świadomość zaczyna dojrzewać, a zupełnie przypadkowe osoby unaoczniają nam, że nie jesteśmy na swoim punkcie przesadnie przewrażliwieni. To bardzo konkretne spostrzeżenia dotyczące sytuacji, które pewnie w innych warunkach byśmy sobie świetnie zracjonalizowali. U mnie zaczęło się od prostych uwag, które zastanawiały.
Bardzo się liczysz z opiniami mamy... Właściwie to dlaczego jeszcze się nie wyprowadziłaś z domu, od rodziców? Serio? W takim wieku ciągle się musisz mamie tłumaczyć ze wszystkiego? Nie rozumiem, czemu twoi rodzice po prostu się nie cieszą z tego, że jesteś samodzielna, utrzymujesz się, jesteś dobrym człowiekiem...
Potrzeba zmian rodziła się stopniowo. Zaczęło się od małych marzeń. Jakby to pięknie było, gdyby... I tu przekuwałam na "gdybanie" różne drobnostki, które mnie coraz bardziej uwierały we wspólnym mieszkaniu z rodzicami. Zauważyłam, że prawie nie mam życia osobistego. Że denerwuje mnie opowiadanie się, gdzie, z kim i po co wychodzę, a jeszcze na dobitkę - kiedy wrócę. Że dołują komentarze mamy na temat tego, co i kiedy jem, bo przecież może zadbałabym o swoje zdrowie (patrz: schudnij!!). Że pójście na ciekawy kurs językowy zostało poprzedzone dyskusją, po co to robię. Płaciłam za niego ze swojej pensji, żeby było jasne. Chęć dorzucania do budżetu domowego została wyśmiana: ty sobie lepiej te meble spłać do końca... Kiedy rodzice zaczęli budowanie i urządzanie domu na wsi, zobaczyłam światełko w tunelu: to był mój czas. Oni wyjeżdżali, a ja oddychałam pełnią życia. Wstawałam, o której chciałam, jadłam, na co mi przyszła ochota, umawiałam się na randki i koleżeńskie pogaduchy (raz nawet urządziłam babski wieczór w domu i było rewelacyjnie!). Coraz bardziej mi odpowiadało funkcjonowanie bez nadzoru. Zaczęłam marzyć odważniej - o tym, żeby mieć własne, osobne życie. Z dala od rodziców.