Szkoda na to moich nerwów, doprawdy. Przecież doskonale wiem, że moi kochani hejterzy tylko czekają, aż dam znać, że przejmuję się ich wrednymi, czasami bestialskimi komentarzami. Oni tego właśnie się spodziewają - że dam się wyprowadzić z równowagi. Z zazdrości podcinają mi skrzydła i wierzą, że uda im się mnie skrzywdzić. Owszem, jeszcze całkiem niedawno brałam sobie do serca te próby sprowokowania. Potrafiłam naprawdę mocno przejąć się brutalnymi opiniami. Nierzadko rzutowało to na resztę mojego dnia. Mąż starał się mnie pocieszać, z różnym skutkiem...
A teraz? Tak jak wspomniałam wyżej, mam gdzieś to, co sądzą o mojej twórczości durnie, których zżerają i trawią życiowe niepowodzenia, których przepełnia frustracja i brak własnego życia (a szczególnie brak sukcesów zawodowych i prywatnych). Hejterzy zazwyczaj spędzają większość dnia na rozważaniu, jak tu dokopać niewinnym ludziom, którzy nie zrobili nikomu nic złego. Takie osoby zazwyczaj mają coś, czego zazdroszczą im frustraci. Hejterzy atakują także ludzi, którzy nie potrafią się obronić, którzy są słabsi i łagodniejsi. Tak, hejterzy mają mylne wrażenie wyższości, kiedy ich ofiara cierpi z powodu ran zadanych przez obosieczny język wrogów.
Cóż, ja definitywnie kończę z reagowaniem na ironiczne komentarze. Udowodnię, że nie dam się stłamsić, że nie dam się zmieszać z błotem, że pozostanę wierna sobie i swoim ideom. Nikt, NIKT nie sprawi, że się załamię i zacznę szukać innego miejsca w Internecie. O nie, nikt mnie nie wykurzy z tego bloga. Całe moje lawirowanie między blogami było spowodowane tym, że nie dawałam sobie rady z brutalnością ze strony moich wrogów.
Powracam. Silniejsza i pewniejsza siebie. Myślę, że potrzebowałam wczorajszego wieczoru, aby to wszystko zrozumieć. Nie dam się wypędzić z tego bloga, choćby ktoś się uparł, że będzie mnie szpiegował i szydził ze mnie na każdym kroku. Szkoda, że hejter - zamiast zająć się swoją jakże marną egzystencją - traci tyle cennego czasu na wyżywaniu się na innych. Chyba nigdy nie pojmę, dlaczego niektórzy czerpią radość z siania nienawiści, z szerzenia złości, niekiedy bólu i łez... Nie wiem, jak to działa, że czują się wtedy zaspokojeni i szczęśliwsi... To wstrętne, to ohydne...
Tak więc, od dziś wredne komentarze spływają po mnie jak woda po kaczce. Możecie pisać je w nieskończoność, moi drodzy hejterzy. Piszcie, piszcie, piszcie, jeśli sprawia wam to radość i satysfakcję... Wiedzcie jedno: nie dam się wam, nie przepędzicie mnie stąd. Idźcie szukać ofiar gdzieś indziej. Tu ich nie znajdziecie. Będę sobą, nie zmienię się - tego możecie być pewni. O to w życiu chodzi, aby pozostać oddanym swoim racjom, swojej hierarchii wartości.
Doprawdy, istnieją poważniejsze problemy niż jakiś niewyżyty frustrat. Hejterzy to teraz dla mnie najmniejszy kłopot. Chyba upadłabym na głowę, gdybym brała sobie do serca te wszystkie komentarze. Wczorajszy wieczór solidnie mi to uzmysłowił. Chyba potrzebowałam tej nawałnicy, żeby zrozumieć, że podążam niewłaściwą drogą. Najwyższa pora, aby zająć się poważniejszymi problemami, a porzucić te, które są dziecinne i infantylne. W trudnych chwilach powinnam sobie przypominać, że zdrowie i miłość to najważniejsze sprawy w życiu człowieka.
A hejt... Zacytuję Piotra Roguckiego: "I po co czytasz komentarze sfrustrowanych miernot? Niech się durnie trują jadem, oszczędź sobie złego". I niech tak będzie! Nic dodać, nic ująć!