Skąd jesteś? Czy rodzinne miasto pamięta Twoje dziecięce sny? Dlaczego znów zrywasz dla mnie najpiękniejsze łzy, łzy należące do tych, którzy uciekają wiecznie w stronę cienia? Odległy jest Twój uśmiech, lęk jeszcze bardziej ubogi. Zanim znów zstąpisz do piekieł, zanim wydasz rozkaz niewinnym i wzgardzonym, czas przemieni się w ciszę, a cisza w krzyk wydarty ranie ust.
Co tu robisz? Nie rozumiem, jak zdołałeś przyzwyczaić śmierć do nadziei. Czy pewnego skrzywdzonego wieczora Twój sen ruszy na poszukiwanie ciemnego wiatru, gotowego unieść myśli, bezlitośnie zmarnowane? Wiem, że upłyną wieki, zanim ktoś Cię dostrzeże. Wiem, że potrzeba kalendarzy, aby obłaskawić ostatniego człowieka, ostatnie proroctwo, wskrzeszone tutaj przez przypadek.
Dokąd idziesz? Skradziono Ci najlepszy sen. Sen, dzięki któremu śnią nawet Ci, którzy chełpią się wyłudzoną krwią. A kiedy zegar wybije bez pasji, obojętność koszmarów nie sprawi, że Twój smutek stanie się powietrzem, tlenem zbędnym, nietutejszym. Jesteś... i wiem, że zapukam do Twojego serca, do jego lekko uchylonych drzwi.