Najnowsze wpisy


gru 12 2004 opowiesc cześć dalsza
Komentarze: 0

Zrobiles mi miecz? -Podchodząc do Kuzni spytalem Fargo stojącego w drzwiach.

Tak juz jest - mowiąc to wszedl do wnętrza budynku.

Patrząc na jego znikajaca postac w ciemnosci nie myslalem o niczym.Niespotykanie nie bylem

w stanie okreslic swojego humoru.Czekalem tylko na miecz by ruszyc dalej w droge.Wszystko

jagby za mgłą poruszalo sie powoli i w jednym tepie.Budząc sie z dziwnego amoku zobaczylem miecz

w swojej ręce.

-Dragon zyjesz? to miecz dla ciebie.Nie musisz mi za niego placic.Powiedzmy ze w odpowiednim czasie

przyjde po swoje wynagrodzenie.
Nie odpowiadajac nic na jego slowa popatrzylem tylko serdecznym wzrokiem i odwrocilem sie.

Robiąc kolejne kroki i oddalajac sie od Fargo popatrzylem pare razy na miecz.Prosta i dluga stal

nie wyrozniala sie zbytnio od innych mieczy jakie widzialem na zdjeciach,na zywo.Dziura sredniej

wielkosci znadująca sie przy rękojeści zapewne byla na jakis kamien.Duzo jednak mnie to w tym

momencie nie interesowalo czy uzyje kiedys tego miecza czy nie.Gdy wyszlem z calych podziemi skierowalem

sie ku bram miasta.Bylo bardzo jasno jak na godzine 15-17.Kierujac sie brukowaną uliczna wyszlem z

miasta trafajac na malą gospode.Nie wygladala najpiekniej a dym z czerwonego kominka kłębił

sie bez ustanku.Uchylajac jednak drzwi tej oto gospody postanowilem wejsc.Widok byl srednio zaskakujący.

Lekko duszne powietrze dawalo sie we znaki.Budynek w polowie zapadniety w ziemie skurczyl sie

pod naporem mokrego dachu.Siadajac przy barze chcialem zamowic pokoj.

-Są pokoje? na 1 noc? - spokojnie spytalem

-Mysle ze znajdzie sie jeden.Jednak do jutra popoludniu musi byc zwolniony inaczej ci policze

nastepny dzien.Pasuje ci mlody? - stary glos łysego gospodarza odpowiedzial bezuczuciowo.

Zgadzajac sie na warunki wstalem z baru i razem z kluczem weszlem na stare drewniane schody.

Skrzypialy nieziemsko pod naporem lekkiej mocy.Wchodzac na pietro spotkalem dziwke opierajaca sie

o drzwi.

- Masz ochote na moje ciałko kochasiu? - usmiechając sie powiedzial do mnie milycm glosikiem.

- Moze nie dzisiaj.Gdzie tu mozna znalesc pokoje od numeru 10 ?

- Na koncu korytarza - lekko zirytowana odpowiedziala odwracajac twarz w inna strone.

Wszedlem do pokoju odrazu ogarniajac caly pokoj jednym okiem.Podrapane sciany i jedno lozko z

krzeslem.To wlasnie bylo cale umeblowanie malego pokoju bez okna ale z lampka.Nie zajamujac sie

sciagnalem czesc ubrania i poszlem spać.Nie mialem juz dzis sily myslec,zreszta nawet jak bym

mial sile to pewnie i tak bym zbyt ciezko nie myslal.

 

za-zycia : :
lis 01 2004 Kanala
Komentarze: 0

Podziemie mialo sufit na powiedzmy 6,7m wysokosci.A ulice byly pokryte lekkim żwirem ktory w razie upadku wbijał by sie w kolana oraz ręce.Skrecając w prawo zobaczylem tylko ciąg malych domkow zrobionych z gliny oraz jedną kuznie wlasnie 20metrow przedemna.To z pewnoscia byla Kuznia Fargo jednak nie wyrozniala sie niczym jesli chodzi o wyglad normalnej kuzni.Podchodząc do osobnika pracujacego w pocie czola spytalem:
- Fargo?
Brodata twarz odwrocila sie do mnie i wycierając ręce w czerwono ciemny fartuch odpowiedzial
-Nie.Merc.A ty czego tutaj? -
-Szukam Fargo.Mam na imie Dragon i chcialbym zeby zrobil dla mnie miecz.Wiesz gdzie moge go znalesc?
-Fargo to moj syn.Fargoooo chodz tu szybko - krzyknal.
Z drzwi kuzni wyszla mloda postac.Byl to blondyn z lekka brudka i umieśnioną postura.Mial na oko 20 lat i 170 wzrostu.Podchodząc do mnie podal mi reke.
-Linsay mowil mi o tobie.Mam na imie Fargo i to ja zrobie miecz dla ciebie.Jaki ma on byc? - mlodzieniec spytał
-Linsay? byl u ciebie? kiedy?
-Jakis tydzien temu.Wspomnial mi o tym pijąc ze mna herbate.Nie znajdziesz go juz w mieście.Wyruszyl w dalszą droge.Wie o smierci jakiegos Maga ktory cie uczyl.
-Mialem nadzieje ze go tutaj zobacze.Potrzebuje miecz.Najlepiej jakiś jednoramięczny ale dlugi i w miare ciezki. - lekko zbity z stropu odpowiedzialem.
-Nie ma zadnego problemu.Miecz zostanie zrobiony na jutro.Dzisiaj przespisz sie u mnie.Teraz idz na miasto zjesc i dobrze sie zabawic.Spotkamy sie pozniej.
Fargo odszedl razem z ojcem a ja nie czekajac dlugo ruszylem dalej przez Podziemia.Dochodząc do najblizszej knajpy weszlem do srodka.Zimny i smierdzący zapach odrazu mowil mi ze dlugo tutaj nie usiedze.Wychodząc i zamykajac szczelnie drewniane drzwi postanowilem znalesc jakas mniejsza knajpke w ktorej moglbym dobrze zjesc i zabawic sie.Nie szukając dlugo zaszlem do o dziwo Restauracji pod Bialym Mantorem.Jak pozniej sie dowiedzialem Mantor byl to mityczny potwor ktorego moc zabijala potwory w imie dobra i chwaly.Zajmując miejsce przy stoliku poprosilem o kawe oraz obiad.Kelnerka wlepiajac oczy w moja postac szybko podala mi jedzenie przysiadając sie do mojego stolika.

-Jestes tutaj tylko przejazdem tak? -spytala

Jej piekne niebieskie oczy szybkim trafem zauroczyly moja osobe.Wpatrywalem sie w nią i chcialem tylko zatrzymac czas.Wiedzialem ze nie mam duzo czasu dlatego usmiechajac sie prowadzilem mila rozmowe.

-Tak.Mam na imie Dragon i wprawdopodobnie spedze tutaj tylko pare godzin.Masz piekne oczy.Ktos ci juz to mowil? - zadowolony zasmialem sie

-Oczy ?hihi Mam na imie Kanala.Pracuje tutaj dorywczo i tez mam zamiar ruszyc gdzies dalej za stałą praca.Jak zauwazyles pewnei tez jestem Koracelem ale z wyboru.Gdyby nie szmaragd ktory zostal mi ofiarowany z pewnoscia bym umarla.Jednak to jest troche dluzsza historia i nie chce o tym rozmawiac.

-Moge zaprosic cie na obiad? zjesz ze mna?

-Oczywiscie.Wlasnie skoczylam swoja zmiane i nie mam zadnych innych planow.

Jedzac obiad z Kanala poczulem sie znowu normalnie,tak prosto i zwyczajnie.Nie patrząc na zegarek pare godzin minelo niczym czas zapalenia zapałki.Wszystko teraz nabralo uroku.Smiech naszej dwojki rozlegal sie w calej restauracji.Wychodząc z swojego stolika podeszlem do niej.Jej twarz oswietlana przez palącą sie swieczke rozmarzyla mnie.Usiadlem kolo niej calując jej usta.Byly slodkie i takie delikatnie.Serce bilo mi coraz mocniej nie mogąc sie uwolnic.Przytulilem ją calując ostatni raz w policzek.Ostatnie minuty spedzone w ciszy byly bardzo magiczne.Wzialem jej numer a ona pozwolila mi odejsc.Takie zycie nie bylo dla niej jednak tak bardzo chcialem zeby ze mna poszla,zeby byla przy mnie caly czas.Wracajac do Fargo byl juz ranek.Kopalem sobie puszke ktora cichutko leciala na przod.Ciagle myslalem o niej oraz o tym co mi mowila.Jej cieplo dalo mi duzo sily na zapas.Mialem juz do kogo wracac i kogo wspominac.Marzenia caly czas malowaly usmiech na mojej twarzy.

za-zycia : :
lis 01 2004 Podziemie..Fargo...
Komentarze: 0

Minelo 20 dni kiedy znowu ruszyłem dalej w droge.Mialem teraz kolejny cel ktory chcialem wcielić w zycie.Ruszając do stolicy Koraceli,Winsawy chcialem wykuć sobie miecz oraz znalesc mojego mistrza Linseya.Cala podroz nie byla dla mnie długa.W ciągu 2 dni bez przystanku na pozywienie dotarłem do celu.Stojąc przy bramie wjazdowej ogarnialem wszystko jednym okiem.Wejscie a raczej jak juz wspomnialem brama byla zbudowana z kamienia.Wielkie baszty oraz ciemne i czarne okna pozwalaly zapomniec o cywilizacji jaka mnie przez caly czas otaczala.Nieliczna tylko liczba samochodow uswiadamiala o czasach w jakich przyszlo mi żyć.Szybkim krokiem wkroczylem do środka.Otaczające mnie stare budynki i brukowane ulice przypominaly o starych dawnych czasach.Widząc pierwsze Niebieskie dusze wiedzialem ze jestem juz w stolicy.Poruszając sie ścieżka co jakis czas odganialem od swojej osoby panny probojące troche zarobić.Bardzo chcialem zanocować jednak nie to mnie interesowalo w tym momencie.Gubiąc sie powoli w mieście udalem sie do najwiekszej karczmy jaka udalo mi sie znaleść.Klimat byl dośc ponury ale nutka światka i dobroni jaka tam panowala podpowiadala mi zeby zostać.Siadając przy ladzie poprosilem o piwo.Zloty trunek wchodzil mi bardzo szybko do organizmu.Az zachcialo mi się nawet cochwile pytac barmana czy nie ma jeszcze.Bylem bardzo spragniony piwa i towarzystwa.Zaczynając delikatna rozmowe z barmanem dowiedzialem sie co nieco o tutejszych zwyczajach i upodobaniach.Pytając gdzie moglbym wykuć sobie miecz odpowiedzial :

-Fargo...tylko Fargo sprosta twoim wymaganią co do miecza.Jednak nie tak łatwo go spotkac jak by sie wydawalo.Mieszka on w podziemiach miasta gdzie wypoczywa oraz co jakis czas robi nowy miecz.Nie powiem ci gdzie dokladnie go znalesc bo sam nie wiem.Musisz szukac i szukac.

-Nie mam zamiaru zostac tutaj tyle czasu ile nei powinienem.Ile place za piwo? -spytalem szykujac sie juz do wyjscia

-Tym razem na koszt firmy,nastepnym razem jednak policze ci podwojnie.Powodzenia w poszukiwanaich.
-Dzieki.Narazie.

Wychodząc z karczmy zaczalem szukac jakis drzwi,otworu ktory moglby mnie wprowadzic do podziemi tego oto miasta.Bezkutecznie blądzilem przez ciemne uliczki i oswietlone ulice.Gdy dochodzila godzina 2 w nocy zaczynalem juz wątpic w znalezienie celu.Idąc dalej w strone srodka miasta zaczynalem tracic czujność.Spoglądajac na co jakis czas przechodzacego przechodnia szukalem pomocy.Powalony momentalnie na ziemie nie wiedzialem co sie dzieje.

-Witaj przybyszu.Nie masz moze jakis pieniedzy na zbyciu? - nieznany glos wyszeptal

Otwierajac oczy zobaczylem napastnika.Byl koloru ciemno niebieskiego i mial na sobie czarna peleryne.Moj wzrok przyciągnely jego zęby.Zęby jak u wampira z bajek z dzieciństwa budzily strach w moich oczach.

-Kim ty jestes? - spytalem

-To ja zadaje pytania w tym momencie.Albo oddasz mi to co masz albo wbije sie w twoją szyje i pozbawie cie zycia - krzyknal stanowczo ale cicho

-Jestes wampirem? przeciez wampiry nie istnieją?

-Nie?? biedny mlody wojownik,nie wie o tym ze wampiry są ciągle wsrod was.Głupcze moja cierpliwosc sie konczy.Oddawaj to co teraz moje

-Moja cierpliwosc tez - powiedzial spokojnie odpychajac napastnika na pobliski murek. -Nie mam ochoty sie z toba bawic w wampira i ofiare.Zaraz poczujesz moje mozliwosci -krzyknalem tym razem.

Podskakując do niego uderzylem mocno w brzuch przeciwnika.Wykonując szybkie ruchy juz lezal na ziemi z zakrwawioną twarza.Chwytając za plaszcz mialem wielka ochote zabic go.

-Twoj czas nadszedl.Milej smierci - wyszeptalem mu do ucha

-Nie!!Nie!! Prosze zrobie wszystko,nie zabijaj - zaczal lamentnie krzyczeć

-Wiesz gdzie moge znalesc Fargo?

-Wiem,zaprowadze cie do niego ale oszczedz.

-Jeden numer,jeden glupi ruch a zabije cie momentalnie.Jesli jednak mnie do niego zaprowadzisz dam ci życ.Dziekuj Bogu ze jestes mi potrzebny

Zbierając go z ulicy podązalismy ciemna uliczka w strone ratusza.Wielka kremowa budowla na kształt babki z piasku wyrozniala sie oryginalnoscia i zewnetrznym pięknem.Wampir otwierając pokrywe metalowych drzwi wbudowanych w ulice wkroczyl pierwszy.Optymistycznie ruszylem za nim.Wchodząc do kanałow ktore w zadnym stopniu nie przypominaly zwyklych ścieków poruszalismy sie schodami w doł.

-Dobrze mnie prowadzisz Wampirze?wiesz ze w kazdej chwili moge cie zabić? - spytalem jego czarna postac prowadząca mnie coraz nizej

-Tak tak to napewno tutaj.Zaraz zobaczymy swiatlo podziemia. - lękliwie odrzekł

Faktycznie po 5minutach zobaczylem swiatlo ktore wzbudzalo moj lekki usmiech.Wampir zakladając kaptur na siebie wprowadzal mnie dalej.Wchodzac na jasno oswietlona uliczke odrzekl:

-To jest podziemie.Fargo ma swoj warsztat 20metrow stąd skrecając w prawo. - powiedzial Wampir

- Znikaj i nie chce cie juz nigdy widziec - ponuro odpowiedzialem.

Wampir pochylając glowe odszedl wspinając sie sprowrotem na gore..Ja zaś ruszylem prosto pewnym krokiem.

za-zycia : :
paź 10 2004 Smierc Maga
Komentarze: 0

Wracajac do katedry nie zobaczylem juz maga ktory mnie uczyl.Dziwny chaos jaki ogarnial cala komnate zaczal niepokoic moje mysli.

Makanto byl tutaj,lezal na ziemi przylozony paroma deskami.W jego plecac znajdowal sie wpity sztylek ktory okryty krwia zabarwil lekko kamienną posadzkę.

Podeszlem do ciala maga.Odwracając go na plecy wiedzialem juz ze to napewno on.Trzymal cos w dłoni,byla to mała ksiązeczka zdobiona rubinami.Wzialem ją od niego i ruszylem w strone wyjscia.Wychodząc caly budynek sie zawalil a ja tylko instynktownie zaczalem biec.Kto lub co go zabilo? i czemu wlasne jego? Myslalem caly czas ze Makanto musial walczyc i dlatego taki wielki chaos zastalem po przyjsciu.No ale co tak potęznego go zabilo? byc moze odpowiedz bedzie w tej księdze.
Wracając do wioski zastalem tylko płomienie.Nie zagrzalem tam zbyt dlugo widząc szkielety smiertelnikow i Koraceli.Balem sie wrecz ze wrog wroci i zechce mnie tez zabic.Zabierając plecak z jedzeniem postanowilem ruszyc jak najdalej od tego miejsca.Wracając w strone mojego domu przenocowalem w starym samochodznie znalezionym na granicach wielkiego lasu.Mialem okazje zeby otworzyc księge i zobaczyc za co tak naprawde wielki mag zginal.
Lekkim ruchem otwarlem na srodku ksiazke trzymajac ją na kolanach.
Byla to bardzo dziwna ksiega pisana krwią.Wczytujac sie w niewielka ilosc slow wszysto juz zrozumialem.
Makanto wielki mag i czarodziej napisal to wszystko na poczatku swojego istnienia a zakonczyl pisanie przed smiercia.
,,Gdyz za pare wiekow przyjdzie do ciebie wielki wojownik o wielkiej sile.Ugość go i naucz walczyc.Po wykonaniu tego bedziesz walczyl u jego boku''

Te slowa najbardziej mnie zadziwily.Juz gdy zostal wybrany na maga i Koracela mial za zadanie w przyszlosci nauczyc mnie walczyc a nastepnie u mojego boku bronic tego co wielkie i nam pisane.Ale czemu stalo sie inaczej? co takiego sie stalo ze slowa z ksiegi sie nie sprawdzily? nie zostalo to przez ksiege wyjasnione.Jednak ostatnie slowa daly mi kolejna wskazowke.
,,Moj koniec powoli przychodzi.Bede walczyl lecz zgine.Zle moce Gantana przyjda i zniszcza wszystko.Wojowniku Koracelu musisz walczyc.Wez amulet ktory jest ukryty i otworz go a moja sila zostanei ci oddana.Wczesniejsi wybrańcy zgineli.''

Czyli nie bylem sam i nie jestem 1 wybrancem ktory mial zniszczyc To wszystko jest takie pogmatwane dla mojej glowy.Czytajac o zlych silach Gantana wiedzialem juz ze moja wiedza byla nikła.Nie otworzylem amuletu,nie bylem narazie ciekaw co w nim jest.Ruszylem bez odpoczynku w strone domu.Czas wielkich wojownikow prawdopodobnie sie juz zakonczyl a ja musialem zobaczyc ostatni raz to co kocham.W tym momencie nic nie juz bylo trwale.
Trafając na moje osiedle wszystko bylo po staremu.Widząc tych samych lumpow i sklepikarzy staralem sie myslec ze jak wroce do domu zastane wszystkich w komplecie.Moje złudne nadzieje byly wielkie.Wchodzac na pietro mojego mieszkania otworzylem lekko drzwi.Szczescie bylo nie do opisania.Zastalem wszystkich przy telewizorze ktory o wiele nowszy niz poprzednio glosno i wyraznie pokazywal perypetie nieznanych mi ludzi z filmu.
Wszystkich ogarnela euforia.Widząc mnie krzyczeli z radosci nie wiedzac co powiedziec.Nie ukrywalem swojego szczescia.Nie mialem duzo czasu jednak chcialem miec go az do nieskonczonosci.Wszystko bylo takie prawdziwe i nie udawane.Łza poleciala mi po policzku.
Matka powiedziala ze w domu nic nowego nie bylo.Maja zamiar sie przeprowadzic do ostatniej klatki gdyz obawiaja sie zlych.Nie widziwilem sie im a nawet pomoglem sie spakowac.Jeszcze tego samego dnia przeprowadzilismy sie do nowego mieszkania.Oni byli bezpieczni a ja cieszylem sie ze teraz bez obaw moge walczyc i ginąc.
Biorąc prysznic obmywalem swoje cialo z krwi i potu.Nie wiem czemu ale nie mylem sie przez ostatnie pare dni.W lustrze widzialem swoje odbicie calkiem inne niz zawsze.Niebieski kolor moich oczu oswietlal jasno i wyraznie cala twarz.Podjalem juz decyzje.Nie chcialem by moja rodzina cierpiala.Ubierajac sie pozegranem wszystkich goroco i wyszlem.Czas zapomnienia po chwili uaktywnil sie.Juz nie bylo w ich pamieci kolejnego czlonka rodziny.Byl tylko wielki wojownik ktory mignal w jednym momencie ich zycia.Odeszlem,odbieglem od bloku nie myslac o niczym.W tym momencie moje myslenie moglo byc tylko zgubne.Chcialem byc Dumny i obojętny.Taki wlasnie bylem,tak sie czulem dochodzac do kolejnej autrostrady mojego zycia.Kolejny akt wojownika dobiegł końca.

za-zycia : :
paź 10 2004 Slepy bezdomny
Komentarze: 0

-Tak do ciebie mowie - krzyknal glosno straznik ubrany w niebieska koszule i czarne spodnie - znajdujesz sie na terenie chronionym i nie wolno tutaj przebywac osobom takim jak ty.Spadaj stąd albo zaraz poszczuje cie psami.
- Przepraszam.Juz mnie nie ma - mowiac to odeszlem przeskakując bezproblemowo przez 2metrową siatke ogrodzenia.

Wchodząc na miasto miliony malych lampeczek oswietlalo mi droge.Prawdopodobnie w mieście dzis byl festyn co by wytlumaczalo taka wielka ilosc ludzi na ulicach.Wszedzie albo bylo slychac muzyke albo glosny smiech bawiących sie dzieci.Taka impreza nie interesowala mnie zbytnio dlatego wchodząc w ciemna uliczke kierowalem sie na bardziej mroczniejsze i niebezpieczniejsze tereny.Minela godzina kiedy to dopiero dotarlem do namroczniejszych uliczek miasta.Bylo mokro i zimno a ja tylko szukalem jakiegos smiertelnika.W koncu wchodząc w kamienice zobaczylem grupke ludzi.Patrząc na ich ubranie mozna bylo wywnioskowac ze byli zwyklymi biedakami ktorzy nie maja pieniedzy nawet na to by sie ogrzac.Bolalo mnie to troche wiec rozpalilem im ogień za pomoca moich malych umiejetnosci.Nie wiedząc co sie dzieje szybko ucieklem dalej.Bylem bardzo znudzony calym tym klimatem jaki cochwile mnie ogarnial.0 walki,0 szans na wykazanie sie i oczywiscie 0 innych Koraceli.
Nudząc sie tak przez kolejne 30minut wrocilem na miasto.Podrywany przez liczne dziewczyny z mniej ciekawej strefy w koncu dalem sie namowic.Miala na imie Katrina i byla Polką jak wywnioskowalem z początkowej rozmowy.Jej wielkie zainteresowanie zawstydzalo moja osobe pod kazdym krokiem.Byla piekna i bardzo pewna siebie mimo mlodego wieku i niewinnej twarzy.Nie moglem jednak sie z nia kochac,zucajac zaklecie zapomnienia wyszlem przez okno.Nie ta kobieta byla mi pisana i nie z ta bede dzielil łoże.Dochodzil wczesny ranek gdy to ja juz zaczalem sie zbierac w droge powrotną.Z plecakiem pelnym jedzenia wracalem na parking by stamtąd wrocic do Katedry maga.Wychodząc z ostatniej uliczki zostalem zawołany przez nieznana osobe.
- Ty ktory ocalisz ludzkosc.Pomoz prosze zwyklemu smiertelnikowi - stary załamany glos doszedl do moich uszu
- Gdzie jestes czlowieku? - spytalem
- Twoj wzrok cie zawodzi o Wielki ? jakim ze jestes Koracelem? - powiedzial do mnie a ja obracajac sie w tyl zobaczylem jego twarz.
Siedzial na ziemi i wpatrując sie we mnie swoimi bialymi oczami mowil kolejne slowa.
- Zdziwiony zapewne.My niewidomi wiemy wiecej niz zwykli ludzie.Jednak nadal jestesmy tylko smiertelnikami
- Czego odemnie oczekujesz? i skad wiesz tyle o nas?

- Nie pytaj skad wiem.Daj tylko troche jedzenia jakie tobie kiedys z pewnoscia bedzie zwrocone.

Myslac ze starzec majaczy dalem mu pare bochenkow chleba i odeszlem w strone ciezarowko odjezdzajacej za miasto.Nie myslalem zbyt dlugo o tym wydazeniu.Moja glowa byla pusta a zarazem pelna szczescia i beztroski.Chcialem tylko skonczyc trening i wrocic na chwile do swojej rodziny.Do przyjaciol ktorych dawno nie widzialem.

za-zycia : :